Uwielbiam twórczość Richarda Flanagana. Dlaczego? Przede wszystkim za życiowe, prawdziwe do bólu i przesiąknięte emocjami książki, które na długo potrafią zadomowić się w sercu i umyśle czytelnika. Właśnie dlatego nie mogłam przejść obojętnie wobec najnowszej powieści tej pisarza, czyli lektury „Klaśnięcie jednej dłoni”.
A o czym jest ta powieść?
Wszystko zaczyna się w Tasmanii – odległej, tajemniczej, surowej krainie.
Pewnej nocy 1954 roku osadę Butlers Gorge omiatała śnieżyca, a wśród zamieć śniegu podąża moda kobieta. Jest nią Maria Buloh, która bez słowa opuszcza męża i trzyletnią córeczkę.
Maria Buloh ma jeden cel-zniknąć bez ślady. Rodzi się pytanie-dlaczego i dokąd odeszła?
Mężem Marii jest Bojan, słoweński imigrant, który rozpacz po odejściu żony topi w alkoholu , unieszczęśliwiając córeczkę Sonjnie.
W 1989 roku, po latach spędzonych w Sydney, dorosła już Sonja odwiedza ojca. To szansa na przebaczenie, ale też i czas na podjęcie najważniejszej decyzji w życiu młodej kobiety, która będąc w ciąży, zastanawia się nad przeprowadzeniem aborcji...
Każda książka Richarda Flanagana mnie czymś zaskakuje, wzrusza i skłania do głębszych refleksji. I tak było teraz Skomplikowane a nawet kontrowersyjne tematy jakie podjął tu autor i osobisty, wrażliwy sposób w jaki to zrobił są niewątpliwym atutem całej opowieści. Od początku wciągnęłam się bez reszty w fabułę, który z pozoru wydaje się dość prosta, ale w miarę czytania pisarz umiejętnie i w barwny sposób kreuje kolejne wątki, zazębia je ze sobą, łączy w zaskakującą całość. Nie sposób nie wspomnieć o trzymających w napięciu wydarzeniach, dramatyzmie, niezwykłym klimacie, emocjach, kreacjach bohaterów i złożonych dylematach, z jakimi będą musieli sobie poradzić.
0 komentarze:
Publikowanie komentarza